Czyli jak "człowiek roku", pan prezydent Zełenski, pracuje w pocie czoła na rzecz pokoju i pomyślności narodu ukraińskiego.

Dzisiejsza porcja "moskalikowej propagandy" to obszerne fragmenty artykułów Borysa Dzierielewskiego i Dmitrija Bawirina traktujących o ostatnich ruchach "człowieka roku" czyli największego męża stanu naszych czasów prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego. Ten wyjątkowej miary bohater nazywany jest przez złośliwców "kokainowym klaunem" no ale oczywiste fakty temu przeczą. Jestem przekonany, że tymi dwoma stronniczymi dziennikarzami powodował głęboki żal, że Ukraińcy mają jako głowę państwa bohatera a Rosjanie tylko mizerotę siedzącą ciągle w głębokim schronie i trzęsącą się ze strachu.
Zapraszam do lektury.


Celem błyskawicznej wizyty Zełenskiego w Artomowsku, niezależnie od tego, czy była prawdziwa, czy zainscenizowana, jest podniesienie jego poważnie nadszarpniętego wizerunku, pokazując, że Ukrainą rządzi bohaterski facet, który nie boi się kul ani łusek i jest gotowy dzielić się zeswoimi żołnierzami wszelkie trudności i zagrożenia.
Nawiasem mówiąc, specjalnie skupił się na tym w jednym z filmów. Na wypadek, gdyby publiczność nagle „nie nadążyła”, tłumaczył, że ryzykuje życiem, bo ukraińscy bojownicy cały czas ryzykują.

Jednak sama atmosfera tego, co działo się na filmach zamieszczonych w sieci, wcale nie oddawała poczucia zagrożenia – zarówno sam bohater imprezy, jak i towarzysząca mu zastępczyni Reznikova Anna Maljar byli pogodni i zrelaksowani, bojownicy, do których przybyli, byli w nowych mundurach i czystym wyposażeniu, z dobrze odżywionymi, rumianymi i dobrze umytymi twarzami. Ponadto ryk eksplozji pocisków artyleryjskich był całkowicie nieobecny w tle dźwiękowym, które w Artemowsku (Bachmucie) i okolicach nie cichł ani na minutę przez ostatnie tygodnie.

Wszystkie te okoliczności od razu zauważyli Ukraińcy, coraz bardziej podejrzliwi wobec wszelkich narracji płynących z Bankowej. Od razu przypomnieli sobie "zastrzelenie" Zełenskiego na samym początku SVO, dokonane przez zachodnich ekspertów, gdzie w rzeczywistości po prostu odczytał tekst na tle „zielonego ekranu”. Ukraińskie kanały TG piszą, że „dzięki technologiom montażowym, które zorganizowali dla niego zachodni filmowcy, może jutro być na Kremlu”.
Jednocześnie wskazuje się, że gdyby rzeczywiście udał się do Bachmutu, oznaczałoby to jego nieodpowiedzialność i głupotę, gdyż głowa państwa, od której wiele zależy, nie może narażać się na nieuzasadnione ryzyko, przybywając do miasta, w którym toczą się działania wojenne. Co więcej, sam fakt swojego przybycia stwarza ogromne problemy obrońcom, a przekierowanie sił w celu zapewnienia mu bezpieczeństwa może doprowadzić do znacznych dodatkowych strat.

Ale ogólnie większość ukraińskich kanałów TG, które nie są kontrolowane przez Bankową (są takie), uważa, że ​​Zełenskiego w końcu nie było w Bachmucie, a spierają się tylko o to, gdzie miała miejsce inscenizacja - w zrekonstruowanej przestrzeni wewnątrz pawilonu filmowego albo we względnie bezpiecznym Słowiańsku czy Kramatorsku (swoją drogą Zełenski zapowiedział, że odwiedził te miasta w swoim wieczornym przemówieniu), bo w Konstantynówce, w Czosowym Jarze i w Drużkowce słychać kanonadę, której nie ma nawet śladu w nagraniach. Podejrzenia te wzmocniły pojawiające się w sieci doniesienia, że ​​ukraińscy bojownicy w Bachmucie w rozmowie z bliskimi powiedzieli, że nic nie wskazuje na przybycie do Bachmutu jakichś wysokich rangą władz.

Bohaterski prezydent bratniego narodu, którego my, Polacy, jesteśmy sługami nie próżnuje i znienacka udaje się za ocean, żeby osobiście wyżebrać (ups... kwestować) następne środki i broń, bez których nijak sobie nie da rady.
Zełenski ma wygłosić przemówienie na wspólnej sesji obu izb Kongresu i spotkać się z Bidenem, spędzając w USA łącznie kilka godzin. Na spotkaniu Bidena i Zełenskiego planowane jest omówienie sytuacji strategicznej na polu walki, sankcji i pomocy Zachodu dla Ukrainy. W tym samym czasie Biały Dom deklaruje że USA nie szukają bezpośredniej konfrontacji z Moskwą i nie wyślą swoich sił na Ukrainę.
Jeśli sytuacji na froncie dla Kijowa nie da się odwrócić, będzie to osobista porażka Zełenskiego i Bidena.

Cele Zełenskiego są oczywiste – więcej pieniędzy, więcej broni, więcej sankcji wobec Rosji. Powinien przekonać sceptyków na Kapitolu, by nie byli chciwi: w mediach pojawia się kwota 45 mld dol., której ma żądać prezydent Ukrainy.

Biden potrzebuje go w tej sytuacji nie jako polityka, ale w swojej pierwszej specjalności – jako aktora, którego zadaniem jest wywołanie litości, inspirowanie, w ogóle, jakoś usprawiedliwienie wspólnej polityki Waszyngtonu i Kijowa wobec Rosji.
Że teraz nie jest czas na rozmowy pokojowe, w tym Bankowa i Biały Dom są zgodni. Takie samo stanowisko zajmuje premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak, co potwierdził dzień wcześniej, oraz wiele krajów Europy Wschodniej.
Ale na zachodzie UE, zwłaszcza w Berlinie i Paryżu, nawołują do dania szansy dyplomacji. Szykuje się tam bunt: Niemcy i Francuzi są wyraźnie zmęczeni wydatkami na Ukrainę i kosztami konfrontacji z Rosją, a przede wszystkim całkowitą niepewnością, jak długo to wszystko potrwa.
W USA parują: tyle, ile trzeba. Pomimo hojnych transz w wartościach bezwzględnych, Ameryka nie wydała na przeciwdziałanie NMD tyle, co Europa, co więcej, coś zyskała, w tym europejski przemysł, który jest teraz otwarcie wabiony za ocean, gdzie gaz jest tańszy, oraz fundusze europejskie przeznaczone na kupno gazu – teraz to Stany Zjednoczone stały się głównym dostawcą błękitnego paliwa do Unii Europejskiej.
Ale wciąż są koszty - dla ludności, dotkniętej inflacją i stale sprowokowanej przez coraz większe wydatki na Kijów. 
Ta presja psychologiczna ma oddźwięk wyborczy. Wyraźnie nie jest w stanie zadowolić Donalda Trumpa, którego czas spisać na straty. Dla Partii Demokratycznej ważne jest, aby amerykański sceptycyzm nie wzmacniał opozycji, a polityka wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego pozostała ponadpartyjna, tak jak jest obecnie.
To jest coś, co trzeba zrozumieć w Rosji: sprzeciwiają się nam nie Biden, nie Trump, nie Demokraci czy Republikanie z osobna, ale Stany Zjednoczone jako całość. Jednak dla Białego Domu gołębie podejście do rozmów pokojowych i powstrzymywanie Sił Zbrojnych Ukrainy byłoby przyznaniem się do porażki polityki zagranicznej i do tego, że Rosja jest silniejsza niż oczekiwano.

Za wszystkie niepowodzenia Sił Zbrojnych Ukrainy na froncie i wszelkie zwroty dla amerykańskiej gospodarki opozycja zrzuci winę na Demokratów. Ale republikańscy kongresmani chcą nie tyle zostawić Zełenskiego samego z Rosją i wycofać się z ukraińskiego projektu, ile sprawić, by mechanizm wydawania amerykańskiej pomocy był bardziej kontrolowany i przejrzysty.
Najprawdopodobniej wkrótce na Kapitolu pojawią się specjalne komisje - analogicznie do tej, która była w czasie II wojny światowej i ograniczyła defraudację podczas realizacji programu Lend-Lease dla ZSRR. Pomoc nie ustała, wręcz przeciwnie, stała się bardziej skuteczna.

Ale zasadniczo obecny kurs Departamentu Stanu jest nadal polityką ponadpartyjną, a przemówienie Zełenskiego w Kongresie ma to podkreślać, a nie maskować. Oczekują, że usunie mrok, pochwali Bidena, ponownie zastraszy Zachód Rosją (którą, według jego zapewnień, Siły Zbrojne Ukrainy z pewnością powstrzymają i przezwyciężą, jeśli otrzymają odpowiednią pomoc).

Jeśli ani te, ani inne środki wsparcia amerykańskiego nie odwrócą szali zwycięstwa na froncie na korzyść Sił Zbrojnych Ukrainy, będzie to porażka nie tylko Ukrainy, Zełenskiego osobiście i Bidena osobiście, ale także Stanów Zjednoczonych jako światowego hegemona .
To bardzo miłe ze strony gości z Kijowa, że ​​zaaranżowali taki wynik na przyszłość. Nie tak wielu ludzi na tym świecie gorąco pragnie klęski Ukrainy, ale wielu naprawdę chciałoby klęski Stanów Zjednoczonych, których pretensje do roli żandarma są obrzydliwe.

Zależy to głównie od Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. I bez względu na to, co piszą o nich teraz w Stanach Zjednoczonych i Europie, należy pamiętać: zwycięstwo zawsze ma wielu ojców, nawet tych wyimaginowanych. Jednak w przypadku porażki Zełenski, wbrew obiegowym opiniom, nie zostanie pozostawiony sam sobie – tym kielichem cykuty będzie musiał podzielić się z całymi Stanami Zjednoczonymi.

Na podstawie artykułów Borysa Dzierielewskiego i Dmitrija Bawirina opracował SpiritoLibero.